czwartek, 8 kwietnia 2010

Intro/ 08.04

Dziś zdałem sobie sprawę, że dużo gadam. Gadam i gadam, choć i tak mniej niż kiedyś, ale i tak wkurwia to wszystkich nie wyłączając mnie. Stwierdziłem, że skoro tyle mówię, to mogę też pisać, i będzie to wkurwiać tylko tych co to czytają, a ja uwolnię smoka, który we mnie drzemie ergo wszyscy są kontent.

****************

„Dziś już jest jutro” jak zwykliśmy drzewiej gadać z kuzynem, podczas nocnych maratonów komputerowo-filmowo-muzyczno-dyskusyjnych. Ostatnio ostatnie trzy człony tego neologizmu najbardziej mnie pochłaniają. Żeby nie było tak po kolei dziś coś o muzyce. Tej zawsze pełno w moim życiu, także tym codziennym. Muzyka jest cały czas ze mną. To mam na myśli, mówiąc życie „codzienne”, bo człowiek generalnie do śmierci żyje codziennie. Muzykę, można zarówno rozkładać na czynniki pierwsze, analizując sola Jimmy’ego Page’a na jedynce. Można patrzeć na nią jako element karmy, czy cokolwiek innego wymyślą brodaci studenci w arafatkach. A może być, tak jak dla mnie dziś, integralną częścią mnie, jak i otoczenia.
Siedziałem sobie dziś, czekając na kobietę, w sumie w nienajlepszym nastroju. Włączyłem sobie płytkę Curtisa Mayfielda zatytułowaną po prostu „Curtis”, która stopniowo ten nastrój zmieniała we właściwym kierunku. Kulminacją był najbardziej znany kawałek tego giganta funku – „Move on up”. Ten numer to kwintesencja czarnej muzyki. Żywy, pulsujący, z soulowym wokalem, pięknym instrumentarium, i z typowym bluesowym vibe’m. Grany jest jeden niedługi temat, i zwłaszcza w drugiej instrumentalnej części utworu, który jest „wałkowany” na wiele wariacji. Być może używam tu profesjonalnego muzycznego słownictwa w sposób niewłaściwy, ale na pewno wiecie o c b.
I właśnie od tego numeru, dzień z nieprzyjemnie smętnego, zrobił się całkiem znośny. I to jest właśnie piękno muzyki, które pozwala jakoś żyć, sparafrazuję klasyka, w tym dziwnym świecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz