Na dworze dymno i porno, jak mawiał klasyk, do tego mokro i zimno jak w kieleckim, jak mawia porzekadło. Kumple wyjść nie mogą, bo jeden stoi w korku pod Bielsko-Białą (tak tak, to już ten wiek, że koledzy nie na wyjazdowych melanżach tylko w delegacji), drugiemu rodzona matka uprzykrza wieczór, a trzeci najzwyczajniej nie odbiera. A, że jestem na wiejskich przedmieściach, a jutro pobudka 6 rano, bo praca, tak więc innych opcji brak. Jestem w ciemnej dupie mówiąc krótko. I nudzi mi się śmiertelnie, bo dopiero co przeczytałem książkę, więc jeszcze nie czas na następną, telewizja zajęta, internet przeczytany; dwukrotnie. Co tu więc robić?
Nudzi się tylko głupi, zwykła mawiać śp. prababcia Janina. Była bardzo mądrą kobietą, więc miała rację. No i oczywiście nigdy się nudziła. Dlatego by dłużej nie być głupim postanowiłem, że rozruszam zwoje jakąś pisaniną. Nie, nie napiszę książki o nudzie jak Alberto Moravia, bo to było by przegięcie jak literówki w tkeście. Znów cytat z klasyka, tym razem poznańskiego.
Najlepiej, przynajmniej mi, pisze mi się pisaniu. Zarówno prozą jak i wierszem. Tylko o muzyce jest lepiej, ale to jest poza klasyfikacją. Pisanie ma coś takiego w sobie, że wielu literatów (ja za takiego się, (jeszcze?) nie uważam, żeby była jasność) cały czas dotyka tego tematu. Jeden z moich ulubionych współczesnych, mainstreamowych pisarzy - Carlos Ruiz Zafon - napisał 2 bestsellery, których fabuła opierała się na literaturze, procesie twórczym, fenomenie samej książki itd. I bardzo dobrze. Bo to temat rzeka, nawet jeśli jest to odkrycie na miarę Coelho...
Moja najukochańsza powieść "Mistrz i Małgorzata" również bada meandry literatury, nawet jeśli bardzo pośrednio zahaczając o ten akwen.
Wielu moich ulubionych mc's to stare truskule. Czyli raperzy kochający autotematykę. Bo rzeczywiście jest coś w tym jak ślęczy się kolejną godzinę nad kartką. W pokoju duszno, okno zamknięte, żeby wredne insekty nie wlatywały. Głowa boli od zapętlonego w nieskończoność bitu, który dudni w słuchawkach. Oczy bolą, po całodniowym wysiłku, doprawione gapieniem się w kartkę. Tyłek i plecy odmawiają posłuszeństwa od siedzenia na niewygodnym krześle. Jednak nie ma nic piękniejszego, gdy łaskawa Erato zstępuje na chwilę. Chociaż chwileńkę. I wtedy czujesz, że szepcze Ci do ucha. A ty jak opętany piszesz, piszesz wszystko co Ci mówi, tak szybko, że potem nie możesz rozczytać własnych hieroglifów. Ale jeśli Erato była naprawdę hojna, jest szansa, że te hieroglify, będą bardziej wartościowe od historii faraonów. Bo kto wie, może właśnie wtedy stajesz się polskim Pharoahe Monch'em. Albo nawet kimś zupełnie nowym. Jak wiemy - o to najtrudniej. Wystarczy jednakże jedna taka noc, żeby się wciągnąć. Żeby poczuć smak ostatniego papierosa, odpalanego po udanej sesji. Żeby potem całą tą pisaninę zmienić w utwór. Ale to już zupełnie inna bajka...
piątek, 7 września 2012
środa, 5 września 2012
To był doskonały dzień czyli Kill Bill vol.2 i Dawno nie czułem się tak dobrze czyli nowe Tabasko
To był zdecydowanie doskonały dzień. Wszystko zaczęło się smacznym śniadankiem, szneką z kruszanką i glancem, papierosem i pyszną parzoną Lavazzą. Później obiad w Kfc, ustawka z ziomkiem pod Netto i ciśniemy z jeszcze jednym ziomeczkiem na wyjazd z LKS-em. Cel Jarosławiec. Dojeżdżamy tam, po przemiłej podróży, z lekkim poślizgiem. Po krótkim przywitaniu z zaprzyjaźnionym kierownikiem drużyny kicińskiej, przesztosownym PANEM STEFANEM aka CHCECIE KAWKI?, idziemy z miejscowym localem po browar do sklepu, który jest "tysionc metra ziomek, cho, daleej zara bendziemy" wypowiadane nosową, pijacką chrypą. Local, okazał się kryminalistą, patusem totalnym, którego opowieści o
miejscowych sztosach zapamiętam na długo. Spacerek nieco ciężki, minął szybko, udaliśmy się na "trybuny". Browarek, chipsy - zaczynamy. Do przerwy dostawaliśmy wjeb 1:0. Ale było spokojnie. Po przerwie zaś, zaczęło się dziać. Ekipa z naprzeciwległej trybuny, w liczbie około 15-20 30-letniego penerskiego łba, rozkręciła się po 10 browarze. A nasz ziomek, kierowca skody fabii, którą przyjechaliśmy, na boisku zaczął faulować. Tak, że w końcu wjechał ślizgiem w nogi na czerwoną kartkę. Brutalny faul, werdyktem każdego sędziego były wylot. Ale nie tego... Dał Badylowi tylko żółtą kartkę. I Badyl usłyszał wiadro bluzgów z trybun. Zaczęło się robić nieciekawie. Potem Badyl strzelił dwa gole!! 1:2 dla nas. Ale to jeszcze nie wszystko. Potem zrobiło się 3:2 dla nich i Badyl znów zapierdolił po girach co najmniej na żółtą. Sędzia nic. Potem na szczęście ekipa z Jarosławca, bardzo dobra zresztą, zdobyła zwycięskiego, czwartego gola. Szybko zmyliliśmy się autem, i pierwsza część wieczoru, zakończona wjazdem na kiciński stadion, przy dźwiękach bluesa, klimatów z Buena Vista Social Club, jazzu, ale... zmieszanych w jeden kawałek, zagrany i zaśpiewany przez Japończyków. Kill Bill sam nam się nasunął. I potem Badyl, gwiazda wieczoru i organizator całego eventu, podzielił się ze mną bardzo dobrą indyjskią literaturą,
Przyjechał kumplem z którym czytaliśmy o boskich hinduskich wojownikach Ca na Bi ;) Zabawa była z tych przednich, zajebiste gierki na Ipadzie i dobry rap. Przeczytałem jeden rozdział na dwóch przy "Goldie" A$AP Rocky'ego. Czułem się jak w klipie. A na sam koniec poleciał utwór, sprawił, że poczułem się doskonale. Dawno nie miałem tak idealnego spokoju, szczęścia, papieros doskonały. I tym utworem płynnie przejdziemy do następnej części...
...Gdy wróciłem chciałem wrzucić ten numer na fb ze statusem oddającym zajebistość chwili. Ale stwierdziłem, że indyjska literatura pobudza umysłowo to dlaczego nie napisać posta na blog. Ten numer to "Tak o niczym na koniec", bonus do płyty Tabasko - "Ostatnia Szansa Tego Rapu". I właśnie tę płytę chciałbym zrecenzować.
Tabasko to nieco zmodyfikowany skład Ostrego, w którym Ostry jest od czasów niepamiętnych. Dziś Tabasko tworzą DJ Haem, Kochan, Zorak i O.S.T.R.. Plus oczywiście cała ich familia. Ale rapuje ta czwórka. Tak, czwórka, bo Haem staje również za majkiem. Razem z Kochanem tworzą słabszą połowę składu. Z kolei Oster i Zorak (na co dzień beatboxer) prezentują naprawdę bardzo duże skillsy, zarówno pod względem tekstowym jak i technicznym. Bitowo udzielili się holenderski duet Killing Skills oraz Ostry.
Cała płyta nie odbiega klimatem od ostatnich płyt Ostrego. Również tak jak one - POE 2, Jazz, Dwa Trzy, trzymają poziom. To klasyczna produkcjach, podlana nieco europejską elektroniką. Polscy mc's bardzo dobrze odnajdują się w tych dźwiękach. Tekstowo nie odkrywają świata, co zresztą nie było ich celem. Mimo znanych i ogranych tematów, potrafią ciekawie spojrzeć na świat, celnie pointując rzeczywistość. Do tego braggi są naprawdę mordercze. Jeśli miałbym do czegoś świeżego polskiego przyrównać Tabasko to wybrałbym Hadesa. Podobnie jak fenomenalny reprezentant Hi-Fi Bandy, chłopaki potrafią zrelaksować słuchacza. Wspomniany wcześniej ostatni numer, jest perfekcyjnym chil-outowym sztosem. Zrównał się z moim ulubionym "R.E.L.A.K.S." z ostatniej solówki Ostrowskiego. Do tego mocniejsze, dubowe petardy jak "Zachłanność", "Bawię się jak chcę" czy "Brak zaufania". Wszystkie bardzo trafiające do mnie, znów linijki rapowe są moimi myślami. Naprawdę rewelacyjny album.
Jeśli chodzi o wady to - Kochan i Haem na majku (jako dj - znów mistrz). Kochan czasami jeszcze daje radę, wpasowując się surowym stylem w puzzle kawałka. Haem też ujdzie, jednak widać braki w warsztacie. Ja w gimnazjum lepiej nawijałem, przykro mi. Ale nie są to aspekty, które mogłyby zepsuć nam odbiór płyty. To ciągle, jedna z lepszych polskich płyt z tego roku. Inny weteran - Pezet, w momentami muzycznie podobnych tematach - wypada dużo gorzej.
Jako ocena 4/5, punkt ujęty za dwóch słabszych mc's.
ERRATA
Napisałem ten post, nie tylko dzięki wspaniałym dzisiejszym emocjom, i zajawką na płytę. Popchnęła mnie pośrednio bardzo ciekawa osóbka, pozdrawiam Ją serdecznie zresztą. Pani B. napisała ostatnio genialny tekst. Świetny felieton. Pogratulowałem Jej najpiękniej jak potrafiłem, i wywiązała się bardzo produktywna, bardzo pobudzająca intelektualnie, kolejna już bardzo fajna rozmowa. Żartowaliśmy (a może nie ?), że będziemy ze sobą polemizować jak wytrawni prozaicy. He he he, każdy chce być swoim idolem, choć duużo brakuje. Tak czy inaczej, Pani B. jak już napisałem to ciekawa, wartościowa i ładna dziewucha. I na dodatek zajebiście tańczy Robota albo Elektrik Boogie jak kto woli (pozdro dla kumatych ;). A że czasem się dąsa i droczy - cóż jest kobietą ;)
miejscowych sztosach zapamiętam na długo. Spacerek nieco ciężki, minął szybko, udaliśmy się na "trybuny". Browarek, chipsy - zaczynamy. Do przerwy dostawaliśmy wjeb 1:0. Ale było spokojnie. Po przerwie zaś, zaczęło się dziać. Ekipa z naprzeciwległej trybuny, w liczbie około 15-20 30-letniego penerskiego łba, rozkręciła się po 10 browarze. A nasz ziomek, kierowca skody fabii, którą przyjechaliśmy, na boisku zaczął faulować. Tak, że w końcu wjechał ślizgiem w nogi na czerwoną kartkę. Brutalny faul, werdyktem każdego sędziego były wylot. Ale nie tego... Dał Badylowi tylko żółtą kartkę. I Badyl usłyszał wiadro bluzgów z trybun. Zaczęło się robić nieciekawie. Potem Badyl strzelił dwa gole!! 1:2 dla nas. Ale to jeszcze nie wszystko. Potem zrobiło się 3:2 dla nich i Badyl znów zapierdolił po girach co najmniej na żółtą. Sędzia nic. Potem na szczęście ekipa z Jarosławca, bardzo dobra zresztą, zdobyła zwycięskiego, czwartego gola. Szybko zmyliliśmy się autem, i pierwsza część wieczoru, zakończona wjazdem na kiciński stadion, przy dźwiękach bluesa, klimatów z Buena Vista Social Club, jazzu, ale... zmieszanych w jeden kawałek, zagrany i zaśpiewany przez Japończyków. Kill Bill sam nam się nasunął. I potem Badyl, gwiazda wieczoru i organizator całego eventu, podzielił się ze mną bardzo dobrą indyjskią literaturą,
Przyjechał kumplem z którym czytaliśmy o boskich hinduskich wojownikach Ca na Bi ;) Zabawa była z tych przednich, zajebiste gierki na Ipadzie i dobry rap. Przeczytałem jeden rozdział na dwóch przy "Goldie" A$AP Rocky'ego. Czułem się jak w klipie. A na sam koniec poleciał utwór, sprawił, że poczułem się doskonale. Dawno nie miałem tak idealnego spokoju, szczęścia, papieros doskonały. I tym utworem płynnie przejdziemy do następnej części...
...Gdy wróciłem chciałem wrzucić ten numer na fb ze statusem oddającym zajebistość chwili. Ale stwierdziłem, że indyjska literatura pobudza umysłowo to dlaczego nie napisać posta na blog. Ten numer to "Tak o niczym na koniec", bonus do płyty Tabasko - "Ostatnia Szansa Tego Rapu". I właśnie tę płytę chciałbym zrecenzować.
Tabasko to nieco zmodyfikowany skład Ostrego, w którym Ostry jest od czasów niepamiętnych. Dziś Tabasko tworzą DJ Haem, Kochan, Zorak i O.S.T.R.. Plus oczywiście cała ich familia. Ale rapuje ta czwórka. Tak, czwórka, bo Haem staje również za majkiem. Razem z Kochanem tworzą słabszą połowę składu. Z kolei Oster i Zorak (na co dzień beatboxer) prezentują naprawdę bardzo duże skillsy, zarówno pod względem tekstowym jak i technicznym. Bitowo udzielili się holenderski duet Killing Skills oraz Ostry.
Cała płyta nie odbiega klimatem od ostatnich płyt Ostrego. Również tak jak one - POE 2, Jazz, Dwa Trzy, trzymają poziom. To klasyczna produkcjach, podlana nieco europejską elektroniką. Polscy mc's bardzo dobrze odnajdują się w tych dźwiękach. Tekstowo nie odkrywają świata, co zresztą nie było ich celem. Mimo znanych i ogranych tematów, potrafią ciekawie spojrzeć na świat, celnie pointując rzeczywistość. Do tego braggi są naprawdę mordercze. Jeśli miałbym do czegoś świeżego polskiego przyrównać Tabasko to wybrałbym Hadesa. Podobnie jak fenomenalny reprezentant Hi-Fi Bandy, chłopaki potrafią zrelaksować słuchacza. Wspomniany wcześniej ostatni numer, jest perfekcyjnym chil-outowym sztosem. Zrównał się z moim ulubionym "R.E.L.A.K.S." z ostatniej solówki Ostrowskiego. Do tego mocniejsze, dubowe petardy jak "Zachłanność", "Bawię się jak chcę" czy "Brak zaufania". Wszystkie bardzo trafiające do mnie, znów linijki rapowe są moimi myślami. Naprawdę rewelacyjny album.
Jeśli chodzi o wady to - Kochan i Haem na majku (jako dj - znów mistrz). Kochan czasami jeszcze daje radę, wpasowując się surowym stylem w puzzle kawałka. Haem też ujdzie, jednak widać braki w warsztacie. Ja w gimnazjum lepiej nawijałem, przykro mi. Ale nie są to aspekty, które mogłyby zepsuć nam odbiór płyty. To ciągle, jedna z lepszych polskich płyt z tego roku. Inny weteran - Pezet, w momentami muzycznie podobnych tematach - wypada dużo gorzej.
Jako ocena 4/5, punkt ujęty za dwóch słabszych mc's.
ERRATA
Napisałem ten post, nie tylko dzięki wspaniałym dzisiejszym emocjom, i zajawką na płytę. Popchnęła mnie pośrednio bardzo ciekawa osóbka, pozdrawiam Ją serdecznie zresztą. Pani B. napisała ostatnio genialny tekst. Świetny felieton. Pogratulowałem Jej najpiękniej jak potrafiłem, i wywiązała się bardzo produktywna, bardzo pobudzająca intelektualnie, kolejna już bardzo fajna rozmowa. Żartowaliśmy (a może nie ?), że będziemy ze sobą polemizować jak wytrawni prozaicy. He he he, każdy chce być swoim idolem, choć duużo brakuje. Tak czy inaczej, Pani B. jak już napisałem to ciekawa, wartościowa i ładna dziewucha. I na dodatek zajebiście tańczy Robota albo Elektrik Boogie jak kto woli (pozdro dla kumatych ;). A że czasem się dąsa i droczy - cóż jest kobietą ;)
piątek, 15 czerwca 2012
Mroczny jazz.
Dzisiaj
trochę posępniej niż zwykle. Taki jest nastrój, dni melanży przeplatają się z
chujowymi zamułkami pełnymi równie chujowych rozkminek, jak nawinął Mes „dziś
jestem sam, sam siedzę tu.” I na takie a nie inne okoliczności przyrody mam
taki a nie inny album.
Jest
to krążek jazzowej formacji Badbadnotgood. W jej skład wchodzi trzech młodych
białasów - Matthew A. Tavares - Piano, Electric Piano, Chester Hansen -
Acoustic Bass, Electric Bass, Alexander Sowinski - Drums, Sampler. Dodatkowo na
płycie udzielili się gitarzysta i saksofonista, odpowiednio - Leland Whitty i Luan Phung. Na 11 kawałków, 5 z nich to autorskie
kompozycji bandu. Reszta zaś… „I tu zaczynają się jaja” cytując klasykę. To
covery głównie rapowych kawałków, m.in. ekipy
Odd Future i Kanyego Westa.
Tyle
suchych faktów. Sam album jest genialny w swojej mrocznej, dusznej stylistyce.
Chłopaki grają z wyczuciem, fajnym feelingiem, ale bardzo po swojemu. Na
szczególne uznanie zasługuje bębniarz, co ciekawe z polskimi korzeniami. Gra z
jednej strony bardzo free, z drugiej z dużym vibem tak potrzebnym w rapie,
również w scoverowanej, jazzowej wersji.
To samo można powiedzieć o reszcie składu. Jak patrzy się na nich
(polecam filmiki z sesji ) ma się wrażenie, że to nowa generacja muzyków,
ulepiona z innej gliny. Są po prostu doskonali, dokładnie wiedzą co chcą
zrobić, i perfekcyjnie to wykonują. Przy
tym jazz w ich wykonaniu ma power i klimat. Jest to pozycja idealna zarówno na
chillout w domu jak i spacer po zmroku pustym osiedlem.
Jako
próbkę ich skillsów wybrałem cover „Limit to your love” Jamesa Blake’a. To
naprawdę dobry soundtrack do takich snujących się, lekko depresyjnych
popołudni. Cieszcie się w nostalgii.
PS.
Przy
okazji mała reklama, zapraszam na
bloga mojej ekipy GoodKats, gdzie również
będę pisał, rapował, tańczył i jeden Bóg
wie co jeszcze.
poniedziałek, 28 maja 2012
KAMBEK JAK JAY-Z
Witam
ponownie po ponad roku nieobecności. Jak łatwo się domyślić ciężko wrócić do
czegokolwiek po tak długiej przerwie. Zbierałem się już kilkukrotnie do tego by
coś w końcu tu napisać, wciąż coś odwracało moją uwagę, ale w końcu jestem. Tak
jak napisałem w ostatnim poście, formuła mojej pisaniny pozostaje otwarta. Tyle
tytułem nikomu niepotrzebnego wstępu.
Wróciłem
do pisania, bo wróciła mi zajawka na hip hop, tak jak hip hop odnalazł zajawkę
na samego siebie. Miłość mojego życia, jak pisała Erykah Badu, znów ma się
dobrze i co chwila zaskakuje świeżością, stylem, sposobem na siebie. Wydaję mi
się, że możemy mówić o swego rodzaju renesansie, o drugiej złotej erze,
kolejnej po latach 90’. I co jest w tym wszystkim najlepsze? Ja i moi
rówieśnicy jesteśmy tego świadkami!! W końcu, mogę uczestniczyć w tworzeniu
naprawdę wielkich rzeczy. Będąc z rocznika 89’ trudno mi było jarać się
debiutem Nasa w momencie jego premiery, bo jak łatwo policzyć miałem wtedy 5
lat. Teraz dzięki internetowi śledzę kariery nowych kotów już od nielegalnych
mixtape’ów. Wiz Khalifa, Currensy, A$AP Rocky, Kendrick Lamar, Action Bronson,
Big K.R.I.T., wymieniać mogę bez końca. Ta nowa fala to przyszłość rapu, która
przy okazji wpływa motywująco na weteranów (vide Black Milk na Seana P czy Wiz
na Snoopa). Do tego rozwija się scena nu-beatowa, również w Polsce. Nastały „dobre
czasy”. Razem z moją ekipą rozkminiamy to tak samo, i napędzamy się w
wykorzystywaniu tej hossy, która trwa.
Na
koniec przykład. Hehe, przykład dość oczywisty. Kendrick Lama raka K-Dot.
Młodzieniec z Compton, którego zeszłoroczny album „Section 80.” pozamiatał
wszystko co mógł. Raper jest okrzyknięty największą nadzieją rapu. Flow,
technika, ucho do beatów, a przede wszystkim niezwykle mądre i dojrzałe
teksty pozwoliły podpisać kontrakt z
wytwórnią Aftermath Dr. Dre. Kendrick swoim nieoficjalnym debiutem nakreślił
portret generacji Y, czyli urodzonych od lat 80’ do tak naprawdę teraz. To
kolejny plus tego co się teraz dzieje – to my jesteśmy na bieżąco, to my teraz
żyjemy na maks.
Nieco patetycznie się
zrobiło, na koniec więc link do video „Rigamortis” z płyty „Section 80.”
Zobaczcie sami co on tam robi z językiem angielskim. PEACE!!
Subskrybuj:
Posty (Atom)