sobota, 26 lutego 2011

Finalne MOVE ON UP. oby jednak nie ostatnie

Zanim zacznę, małe słowo wprowadzające. Ten wpis jest ostatnim, który jest w konwencji całej reszty. Formuła „move on up” zaczęła mnie najzwyczajniej w świecie ograniczać. Nie mam aż tak idealnego życia, by w miarę regularnie tak pisać. Dlatego teraz posty mogą być pisane z góry na dół, w górę z dołu, i w poprzek. Mnie ta pisanina bawi, i chcę mieć możliwość pisania „normalnego” bloga. Nazwa pozostanie, bo jest przynajmniej jedna osoba, którą te wywody mogą czasem unieść o te 30 cm ponad chodnik. A może znajdą się następne… Kto wie, ja na pewno tego nie wiem, ale jak tak się stanie narzekać nie będę. Tyle tytułem zamykającego wstępu, hehe…

*******

Dziś mogę trochę się rozpisać, bo jest okazja by zakończyć z pompą, aka pod boże stopy. Rzecz jasna, coś musiało się wydarzyć, by można było polecieć tak aż tak wysoko. Dosłownie 2 temu byłem na kolejnej edycji pionierskiej w Polsce imprezy – Beat Battle, której pomysłodawcą jest mój serdeczny ziom. Wszystko pięknie, doborowe jury, lista startujących obiecująca, i klimat klub. Niestety szybko się okazało, że tak cudnie nie będzie. Kilka werdyktów, sędziów których za same ksywki trudno kwestionować, nie tylko mi zepsuło zabawę. No ale to bym przeżył, gdyż sztuka to nie sport, gdzie wszystko jest jaśniej określone, dlatego można to zrozumieć. Ale, gdy jeden z zawodników (nie podam ksywy bo chuj z tym, ale sam z nim gadałem) zagrał średnio fair play, to mi się odechciało… Pierwszy raz ta kultura została mi tak zniesmaczona. No, ale stało się, i w sumie lepiej, żeby takie bity miały wygrywać, bo trzeba szczerze oddać temu ziomkowi – skillsy ma. Ale niesmak zostać MIAŁ na długo…

Ale, że to taki a nie inny blog, to coś musiało to zmienić. Okazało się, że następnego dnia na jamie, a raczej na zawodach tanecznych w Czytelni (Poznań jakby co) miało się stać coś wyjątkowego. Sam tam się znalazłem tylko, by wspierać moją kobietę oraz jej zaprzyjaźnioną ekipę. Tu z kolei organizacja lipna, wuchta wiary tej, drogie napoje wszelakie, maluteńka palarnia, i większość startujących, dla mnie pół-laika, na tym samym przeciętnym poziomie. Ale, tak się wszystko fajnie układało, że ludzie „ode mnie” zaczęli, prawie spacerkiem, zasłużenie, wygrywać; więc, już zaczęło mi się to uśmiechać, choć byłem maks zmęczony, a perspektywa noclegu nie dość, że odległa, to jeszcze nie taka różowa, jak mogłoby się myśleć. Żeby nie popaść w zbędne szczegóły, dojdźmy już prawie do finału. Ekipa Pięknej podzielona na 2 pary doszła zasłużenie, i stylowo do finału. Jednak, jest jedno niemałe ale; otóż na tym conteście ludzie tańczyli i breakdance i jakieś New style coś tam (nie znam się na tyle, a nie chcę coś ściemnić) oraz hip hop. To ostatnie było domeną „naszych” . I teraz można wyjaśnić – jest coś takiego jak taniec hip hop. To nie jest breakdance czyli jeden z „oficjalnych” elementów tej kultury. Ogólnie można taniec zaliczyć do hh , ale nikomu się nie chce. (Trywializuję, nieco ale sam nie mam kompetencji by uważać się za znawcę, więc niech będzie zrozumiałe dla każdego ;) )

I w wielkim 3-ekipowym finale mieli się battlować, dwie hip hop ekipy, i 2 b-boyów. Zapowiadało się nieźle, ale można było sądzić, że b-boye, jako bardziej efektowni zmiotą „tancerzyków” z parkietu. A tu, zonk. Nie dość, że wszyscy olali regulamin i dawali z siebie maks na pełnym spontanie, razem z całym, naprawdę nabitym ludźmi i energią klubem, to jeszcze wygrała jedna z hip hopowych ekip.

Teraz, gdybym był pisarzem, to poszedłbym po nową kawę, odpalił papierosa i chwilę odsapnął, by zebrać myśli na ostatni rozdział, albo nawet epilog. Ja tylko przepłukałem gardło zimną herbatą, i tak naprawdę poddałem się bez walki. Nie umiem opisać, bo opowiedzieć temu co był, albo widział jakąś relację, może by się dało, ale na piśmie, nawet cyfrowym – NIE. To było po prostu jak na klasycznych czarnych produkcjach filmowych, nieważne dokument czy fabuła, tylko w Polsce i bez lansu, pozy, tylko szczerze. Owszem, to że Ukochana, dla mnie była na równi z kumpelą z ekipy de best, na pewno utrudnia 100% obiektywność; propsy łapią wszyscy co tam byli, i czuli to tak jak ja. Nie mówię, że ja = idealnie, ale z sercem i szczeniacką zajawką. To była kultura i to kurwa wysoka. Właśnie za to tę kulturę kocham i nie przestanę.

PEACE 1LUV

B-neck

http://www.youtube.com/watch?v=PLT68mI5Pwc

poniedziałek, 21 lutego 2011

Lekki miszmasz i Gramatik

O czym tu pisać? Nie było mnie tu długo, chyba za długo, bo nie dość że przerwy w tego typu działalności dobrze nie robią, to jeszcze tyle się nazbierało pod ciemieniem do opisania, że aż się odechciewa. Lenistwo jest mi aż nadto bliskie, ale czasu wolnego też sporo, więc można próbować.
Czynników niosących w górę, które miały miejsce od ostatniego wpisu – multum. Większość rzecz jasna wiąże się z współtwórczynią Dobrego Flow, i tu nie ma co się rozpisywać. To jest po prostu piękno absolutne niczym „A love supreme” Coltrane’a. Poezja w najwyższej formie i basta.
Ale jest też kilka opcji, niezwiązanych bezpośrednio z Tą Panią. Cały czas jest genialna muzyka, która za każdym razem potrafi mnie zaskoczyć. Z pozycji bardziej znanych, mistrzowie młodszej daty z NYC – Pharoahe Monch, Talib Kweli czy Mos Def. Poza tym odkrywam na nowo mistrzów abstract hip hopu – Cut Chemist (tu należy koniecznie wymienić set Sound Of The Police), Shadow, RJD2 – wszystko znane ksywki, ale cały czas świeżutkie. W Polsce smaka robią mi zapowiedzi – Łona, Mes, Ostry. Płyta tego ostatniego w duecie z Emadem, o dziwo się nie znudziła, i wraca często do playlisty. Ostatnie dokonania O.S.T.R.’a nie wskazywały na to.
Jednak tym, nad czym chciałbym poświęcić nieco więcej liter w Wordzie, jest projekt, który usłyszałem na jednej domówce, i teraz gdzie mogę to propsuję. Gramatik (nie mylić z polskim Grammatikiem) czyli projekt słoweńskiego Dj’a i producenta w jednej osobie. Nazwa geograficzna, jak na taką muzykę wydaje się co najmniej egzotyczna, ale… Ale to jest po prostu przemistrzowskie. 2 beattape’y, i parę pojedynczych remixów, jakie miałem okazję sprawdzić, to orgia dla ucha. Oparte na hiphopie, ale wykraczające daleko poza schemat, instrumentale, które są pełnowartościowymi utworami, naładowane funkiem, soulem i nie tylko, niszczą system. Raz może to być klasyczny boom-bapowy banger, ale zdarzają się kawałki oparte na samplach z muzyki klasycznej, pojawiają się żywe instrumenty – coś pięknego. Jak już pisałem, czasami Gramatik odpływa poza hip hop, by wpłynąć na downtempo, nu-jazz, czy inne mądre nazwy, które i tak nie oddają pełni.
Jako kawałek, na zachętę dam link do numeru „Just Jammin” z beattape’u „Street Bangerz vol.2”. Nie jest to najbardziej reprezentatywny track, ale warto go sprawdzić bo to po prostu prawdziwa Sztuka.

http://www.youtube.com/watch?v=Lxdog1B1H-Y