piątek, 9 kwietnia 2010

Emoshit

Zdecydowanie życie jest sinusoidalne. Czasem to męczy, w sumie często męczy, ale można to obrócić na swoją stronę. Dzięki temu, że poranek miałem totalnie skiepszczony, mogę docenić zajebistość popołudnia. Jest jednak jeszcze trzecia strona medalu. Takie rozchwianie między opcjami pozytywnymi i negatywnymi, jest jak każde rozchwianie, oprócz huśtawki na placu zabaw, z założenia chujowe. Choć i to można ogarnąć. 

Dziś cały dzień był cytując niejakiego Piotra Schmidta „jak rolerkoster”. Pod koniec gdy tłukłem się autobusem dwa razy dłużej niż zwykle, towarzyszyli mi bracia Gallagher i spółka. Jedni z filarów, klasyków brit popu, idealnie oddali ten pojesiennny spleen. Mimo tego, że nie mieszkam w przemysłowym Manchesterze, i daleko mi do wizerunku, tu znów cytat „chudego brytyjskiego pedała”, to było to czego mi trzeba. Piosenką dnia, był, podejrzewam dla wielu przeorany, „Wonderwall”. Tekst, który mi kojarzy się z dość szczeniackim manifestem wolności (kurwa co ja brałem?!), który nie jest jakąś niesamowitą liryką, w połączeniu z prostymi gitarowymi akordami, brzmi świetnie. Genialne są też smaczki w postaci lekko patetycznych smyczków, czy perkusji, granej delikatnie ale z fajnym feelingiem.
Wszystko to, kilkukrotnie puszczone, sprawiło, że dzień który mógł być smętny, był ciekawy. Ciekawy przez przyglądanie się wszystkiemu wokół, przez lekko rozmyty pryzmat Oasis.

I polecam takie terapie ludziom którzy biadolą jak to kiepsko, jak źle bla bla bla. Zawsze gdzieś jest muzyka która ciągnie ten wagonik w górę.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz