piątek, 7 września 2012

Gdy się nudzi człowiekowi.

Na dworze dymno i porno, jak mawiał klasyk, do tego mokro i zimno jak w kieleckim, jak mawia porzekadło. Kumple wyjść nie mogą, bo jeden stoi w korku pod Bielsko-Białą (tak tak, to już ten wiek, że koledzy nie na wyjazdowych melanżach tylko w delegacji), drugiemu rodzona matka uprzykrza wieczór, a trzeci najzwyczajniej nie odbiera. A, że jestem na wiejskich przedmieściach, a jutro pobudka 6 rano, bo praca, tak więc innych opcji brak. Jestem w ciemnej dupie mówiąc krótko. I nudzi mi się śmiertelnie, bo dopiero co przeczytałem książkę, więc jeszcze nie czas na następną, telewizja zajęta, internet przeczytany; dwukrotnie. Co tu więc robić?
Nudzi się tylko głupi, zwykła mawiać śp. prababcia Janina. Była bardzo mądrą kobietą, więc miała rację. No i oczywiście nigdy się nudziła. Dlatego by dłużej nie być głupim postanowiłem, że rozruszam zwoje jakąś pisaniną. Nie, nie napiszę książki o nudzie jak Alberto Moravia, bo to było by przegięcie jak literówki w tkeście. Znów cytat z klasyka, tym razem poznańskiego.
Najlepiej, przynajmniej mi, pisze mi się pisaniu. Zarówno prozą jak i wierszem. Tylko o muzyce jest lepiej, ale to jest poza klasyfikacją. Pisanie ma coś takiego w sobie, że wielu literatów (ja za takiego się, (jeszcze?) nie uważam, żeby była jasność) cały czas dotyka tego tematu. Jeden z moich ulubionych współczesnych, mainstreamowych pisarzy - Carlos Ruiz Zafon - napisał 2 bestsellery, których fabuła opierała się na literaturze, procesie twórczym, fenomenie samej książki itd. I bardzo dobrze. Bo to temat rzeka, nawet jeśli jest to odkrycie na miarę Coelho...
Moja najukochańsza powieść "Mistrz i Małgorzata" również bada meandry literatury, nawet jeśli bardzo pośrednio zahaczając o ten akwen.
Wielu moich ulubionych mc's to stare truskule. Czyli raperzy kochający autotematykę. Bo rzeczywiście jest coś w tym jak ślęczy się kolejną godzinę nad kartką. W pokoju duszno, okno zamknięte, żeby wredne insekty nie wlatywały. Głowa boli od zapętlonego w nieskończoność bitu, który dudni w słuchawkach. Oczy bolą, po całodniowym wysiłku, doprawione gapieniem się w kartkę. Tyłek i plecy odmawiają posłuszeństwa od siedzenia na niewygodnym krześle. Jednak nie ma nic piękniejszego, gdy łaskawa Erato zstępuje na chwilę. Chociaż chwileńkę. I wtedy czujesz, że szepcze Ci do ucha. A ty jak opętany piszesz, piszesz wszystko co Ci mówi, tak szybko, że potem nie możesz rozczytać własnych hieroglifów. Ale jeśli Erato była naprawdę  hojna, jest szansa, że te hieroglify, będą bardziej wartościowe od historii faraonów. Bo kto wie, może właśnie wtedy stajesz się polskim Pharoahe Monch'em. Albo nawet kimś zupełnie nowym. Jak wiemy - o to najtrudniej. Wystarczy jednakże jedna taka noc, żeby się wciągnąć. Żeby poczuć smak ostatniego papierosa, odpalanego po udanej sesji. Żeby potem całą tą pisaninę zmienić w utwór. Ale to już zupełnie inna bajka...

środa, 5 września 2012

To był doskonały dzień czyli Kill Bill vol.2 i Dawno nie czułem się tak dobrze czyli nowe Tabasko

To był zdecydowanie doskonały dzień. Wszystko zaczęło się smacznym śniadankiem, szneką z kruszanką i glancem, papierosem i pyszną parzoną Lavazzą. Później obiad w Kfc, ustawka z ziomkiem pod Netto i ciśniemy z jeszcze jednym ziomeczkiem na wyjazd z LKS-em. Cel Jarosławiec. Dojeżdżamy tam, po przemiłej podróży, z lekkim poślizgiem. Po krótkim przywitaniu z zaprzyjaźnionym kierownikiem drużyny kicińskiej, przesztosownym PANEM STEFANEM aka CHCECIE KAWKI?, idziemy z miejscowym localem po browar do sklepu, który jest "tysionc metra ziomek, cho, daleej zara bendziemy" wypowiadane nosową, pijacką chrypą. Local, okazał się kryminalistą, patusem totalnym, którego opowieści o
miejscowych sztosach zapamiętam na długo. Spacerek nieco ciężki, minął szybko, udaliśmy się na "trybuny". Browarek, chipsy - zaczynamy. Do przerwy dostawaliśmy wjeb 1:0. Ale było spokojnie. Po przerwie zaś, zaczęło się dziać. Ekipa z naprzeciwległej trybuny, w liczbie około 15-20 30-letniego penerskiego łba, rozkręciła się po 10 browarze. A nasz ziomek, kierowca skody fabii, którą przyjechaliśmy, na boisku zaczął faulować. Tak, że w końcu wjechał ślizgiem w nogi na czerwoną kartkę. Brutalny faul, werdyktem każdego sędziego były wylot. Ale nie tego... Dał Badylowi tylko żółtą kartkę. I Badyl usłyszał wiadro bluzgów z trybun. Zaczęło się robić nieciekawie. Potem Badyl strzelił dwa gole!! 1:2 dla nas. Ale to jeszcze nie wszystko. Potem zrobiło się 3:2 dla nich i Badyl znów zapierdolił po girach co najmniej na żółtą. Sędzia nic. Potem na szczęście ekipa z Jarosławca, bardzo dobra zresztą, zdobyła zwycięskiego, czwartego gola. Szybko zmyliliśmy się autem, i pierwsza część wieczoru, zakończona wjazdem na kiciński stadion, przy dźwiękach bluesa, klimatów z Buena Vista Social Club, jazzu, ale... zmieszanych w jeden kawałek, zagrany i zaśpiewany przez Japończyków. Kill Bill sam nam się nasunął. I potem Badyl, gwiazda wieczoru i organizator całego eventu, podzielił się ze mną bardzo dobrą indyjskią literaturą,
Przyjechał kumplem z którym czytaliśmy o boskich hinduskich wojownikach Ca na Bi ;) Zabawa była z tych przednich, zajebiste gierki na Ipadzie i dobry rap. Przeczytałem jeden rozdział na dwóch przy "Goldie" A$AP Rocky'ego. Czułem się jak w klipie. A na sam koniec poleciał utwór, sprawił, że poczułem się doskonale. Dawno nie miałem tak idealnego spokoju, szczęścia, papieros doskonały. I tym utworem płynnie przejdziemy do następnej części...

...Gdy wróciłem chciałem wrzucić ten numer na fb ze statusem oddającym zajebistość chwili. Ale stwierdziłem, że indyjska literatura pobudza umysłowo to dlaczego nie napisać posta na blog. Ten numer to "Tak o niczym na koniec", bonus do płyty Tabasko - "Ostatnia Szansa Tego Rapu". I właśnie tę płytę chciałbym zrecenzować.
Tabasko to nieco zmodyfikowany skład Ostrego, w którym Ostry jest od czasów niepamiętnych. Dziś Tabasko tworzą DJ Haem, Kochan, Zorak i O.S.T.R.. Plus oczywiście cała ich familia. Ale rapuje ta czwórka. Tak, czwórka, bo Haem staje również za majkiem. Razem z Kochanem tworzą słabszą połowę składu. Z kolei Oster i Zorak (na co dzień beatboxer) prezentują naprawdę bardzo duże skillsy, zarówno pod względem tekstowym jak i technicznym. Bitowo udzielili się holenderski duet Killing Skills oraz Ostry.
Cała płyta nie odbiega klimatem od ostatnich płyt Ostrego. Również tak jak one - POE 2, Jazz, Dwa Trzy, trzymają  poziom. To klasyczna produkcjach, podlana  nieco europejską elektroniką. Polscy mc's bardzo dobrze odnajdują się w tych dźwiękach. Tekstowo nie odkrywają świata, co zresztą nie było ich celem. Mimo znanych i ogranych tematów, potrafią ciekawie spojrzeć na świat, celnie pointując rzeczywistość. Do tego braggi są naprawdę mordercze. Jeśli miałbym do czegoś świeżego polskiego przyrównać Tabasko to wybrałbym Hadesa.  Podobnie jak fenomenalny reprezentant Hi-Fi Bandy, chłopaki potrafią zrelaksować słuchacza. Wspomniany wcześniej ostatni numer, jest perfekcyjnym chil-outowym sztosem. Zrównał się z moim ulubionym "R.E.L.A.K.S."  z ostatniej solówki Ostrowskiego. Do tego mocniejsze, dubowe petardy jak "Zachłanność", "Bawię się jak chcę" czy "Brak zaufania". Wszystkie bardzo trafiające do mnie, znów linijki rapowe są moimi myślami. Naprawdę rewelacyjny album.
Jeśli chodzi o wady to - Kochan i Haem na majku (jako dj - znów mistrz). Kochan czasami jeszcze daje radę, wpasowując się surowym stylem w puzzle kawałka.  Haem też ujdzie, jednak widać braki w warsztacie. Ja w gimnazjum lepiej nawijałem, przykro mi. Ale nie są to aspekty, które mogłyby zepsuć nam odbiór płyty. To ciągle, jedna z lepszych polskich płyt z tego roku. Inny weteran - Pezet, w momentami muzycznie podobnych tematach - wypada dużo gorzej.

Jako ocena 4/5, punkt ujęty za dwóch słabszych mc's.



ERRATA

Napisałem ten post, nie tylko dzięki wspaniałym dzisiejszym emocjom, i zajawką na płytę. Popchnęła mnie pośrednio bardzo ciekawa osóbka, pozdrawiam Ją serdecznie zresztą. Pani B. napisała ostatnio genialny tekst. Świetny felieton. Pogratulowałem Jej najpiękniej jak potrafiłem, i wywiązała się bardzo produktywna, bardzo pobudzająca intelektualnie, kolejna już bardzo fajna rozmowa. Żartowaliśmy (a może nie ?), że będziemy ze sobą polemizować jak wytrawni prozaicy. He he he, każdy chce być swoim idolem, choć duużo brakuje. Tak czy inaczej, Pani  B. jak już napisałem to ciekawa, wartościowa i ładna dziewucha. I na dodatek zajebiście tańczy Robota albo Elektrik Boogie jak kto woli (pozdro dla kumatych ;). A że czasem się dąsa i droczy - cóż jest kobietą ;)














piątek, 15 czerwca 2012

Mroczny jazz.


Dzisiaj trochę posępniej niż zwykle. Taki jest nastrój, dni melanży przeplatają się z chujowymi zamułkami pełnymi równie chujowych rozkminek, jak nawinął Mes „dziś jestem sam, sam siedzę tu.” I na takie a nie inne okoliczności przyrody mam taki a nie inny album.
Jest to krążek jazzowej formacji Badbadnotgood. W jej skład wchodzi trzech młodych białasów - Matthew A. Tavares - Piano, Electric Piano, Chester Hansen - Acoustic Bass, Electric Bass, Alexander Sowinski - Drums, Sampler. Dodatkowo na płycie udzielili się gitarzysta i saksofonista, odpowiednio -  Leland Whitty i Luan Phung.  Na 11 kawałków, 5 z nich to autorskie kompozycji bandu. Reszta zaś… „I tu zaczynają się jaja” cytując klasykę. To covery głównie  rapowych kawałków, m.in. ekipy Odd Future i Kanyego Westa.
Tyle suchych faktów. Sam album jest genialny w swojej mrocznej, dusznej stylistyce. Chłopaki grają z wyczuciem, fajnym feelingiem, ale bardzo po swojemu. Na szczególne uznanie zasługuje bębniarz, co ciekawe z polskimi korzeniami. Gra z jednej strony bardzo free, z drugiej z dużym vibem tak potrzebnym w rapie, również w scoverowanej, jazzowej wersji.  To samo można powiedzieć o reszcie składu. Jak patrzy się na nich (polecam filmiki z sesji ) ma się wrażenie, że to nowa generacja muzyków, ulepiona z innej gliny. Są po prostu doskonali, dokładnie wiedzą co chcą zrobić, i perfekcyjnie to wykonują.  Przy tym jazz w ich wykonaniu ma power i klimat. Jest to pozycja idealna zarówno na chillout w domu jak i spacer po zmroku pustym osiedlem.
Jako próbkę ich skillsów wybrałem cover „Limit to your love” Jamesa Blake’a. To naprawdę dobry soundtrack do takich snujących się, lekko depresyjnych popołudni. Cieszcie się w nostalgii.


PS.
Przy okazji mała reklama, zapraszam na  bloga mojej ekipy GoodKats, gdzie również będę pisał, rapował, tańczył  i jeden Bóg wie co jeszcze. 

poniedziałek, 28 maja 2012

KAMBEK JAK JAY-Z


Witam ponownie po ponad roku nieobecności. Jak łatwo się domyślić ciężko wrócić do czegokolwiek po tak długiej przerwie. Zbierałem się już kilkukrotnie do tego by coś w końcu tu napisać, wciąż coś odwracało moją uwagę, ale w końcu jestem. Tak jak napisałem w ostatnim poście, formuła mojej pisaniny pozostaje otwarta. Tyle tytułem nikomu niepotrzebnego wstępu.

Wróciłem do pisania, bo wróciła mi zajawka na hip hop, tak jak hip hop odnalazł zajawkę na samego siebie. Miłość mojego życia, jak pisała Erykah Badu, znów ma się dobrze i co chwila zaskakuje świeżością, stylem, sposobem na siebie. Wydaję mi się, że możemy mówić o swego rodzaju renesansie, o drugiej złotej erze, kolejnej po latach 90’. I co jest w tym wszystkim najlepsze? Ja i moi rówieśnicy jesteśmy tego świadkami!! W końcu, mogę uczestniczyć w tworzeniu naprawdę wielkich rzeczy. Będąc z rocznika 89’ trudno mi było jarać się debiutem Nasa w momencie jego premiery, bo jak łatwo policzyć miałem wtedy 5 lat. Teraz dzięki internetowi śledzę kariery nowych kotów już od nielegalnych mixtape’ów. Wiz Khalifa, Currensy, A$AP Rocky, Kendrick Lamar, Action Bronson, Big K.R.I.T., wymieniać mogę bez końca. Ta nowa fala to przyszłość rapu, która przy okazji wpływa motywująco na weteranów (vide Black Milk na Seana P czy Wiz na Snoopa). Do tego rozwija się scena nu-beatowa, również w Polsce. Nastały „dobre czasy”. Razem z moją ekipą rozkminiamy to tak samo, i napędzamy się w wykorzystywaniu tej hossy, która trwa.

Na koniec przykład. Hehe, przykład dość oczywisty. Kendrick Lama raka K-Dot. Młodzieniec z Compton, którego zeszłoroczny album „Section 80.” pozamiatał wszystko co mógł. Raper jest okrzyknięty największą nadzieją rapu. Flow, technika, ucho do beatów, a przede wszystkim niezwykle mądre i dojrzałe teksty  pozwoliły podpisać kontrakt z wytwórnią Aftermath Dr. Dre. Kendrick swoim nieoficjalnym debiutem nakreślił portret generacji Y, czyli urodzonych od lat 80’ do tak naprawdę teraz. To kolejny plus tego co się teraz dzieje – to my jesteśmy na bieżąco, to my teraz żyjemy na maks.
Nieco patetycznie się zrobiło, na koniec więc link do video „Rigamortis” z płyty „Section 80.” Zobaczcie sami co on tam robi z językiem angielskim. PEACE!!



sobota, 26 lutego 2011

Finalne MOVE ON UP. oby jednak nie ostatnie

Zanim zacznę, małe słowo wprowadzające. Ten wpis jest ostatnim, który jest w konwencji całej reszty. Formuła „move on up” zaczęła mnie najzwyczajniej w świecie ograniczać. Nie mam aż tak idealnego życia, by w miarę regularnie tak pisać. Dlatego teraz posty mogą być pisane z góry na dół, w górę z dołu, i w poprzek. Mnie ta pisanina bawi, i chcę mieć możliwość pisania „normalnego” bloga. Nazwa pozostanie, bo jest przynajmniej jedna osoba, którą te wywody mogą czasem unieść o te 30 cm ponad chodnik. A może znajdą się następne… Kto wie, ja na pewno tego nie wiem, ale jak tak się stanie narzekać nie będę. Tyle tytułem zamykającego wstępu, hehe…

*******

Dziś mogę trochę się rozpisać, bo jest okazja by zakończyć z pompą, aka pod boże stopy. Rzecz jasna, coś musiało się wydarzyć, by można było polecieć tak aż tak wysoko. Dosłownie 2 temu byłem na kolejnej edycji pionierskiej w Polsce imprezy – Beat Battle, której pomysłodawcą jest mój serdeczny ziom. Wszystko pięknie, doborowe jury, lista startujących obiecująca, i klimat klub. Niestety szybko się okazało, że tak cudnie nie będzie. Kilka werdyktów, sędziów których za same ksywki trudno kwestionować, nie tylko mi zepsuło zabawę. No ale to bym przeżył, gdyż sztuka to nie sport, gdzie wszystko jest jaśniej określone, dlatego można to zrozumieć. Ale, gdy jeden z zawodników (nie podam ksywy bo chuj z tym, ale sam z nim gadałem) zagrał średnio fair play, to mi się odechciało… Pierwszy raz ta kultura została mi tak zniesmaczona. No, ale stało się, i w sumie lepiej, żeby takie bity miały wygrywać, bo trzeba szczerze oddać temu ziomkowi – skillsy ma. Ale niesmak zostać MIAŁ na długo…

Ale, że to taki a nie inny blog, to coś musiało to zmienić. Okazało się, że następnego dnia na jamie, a raczej na zawodach tanecznych w Czytelni (Poznań jakby co) miało się stać coś wyjątkowego. Sam tam się znalazłem tylko, by wspierać moją kobietę oraz jej zaprzyjaźnioną ekipę. Tu z kolei organizacja lipna, wuchta wiary tej, drogie napoje wszelakie, maluteńka palarnia, i większość startujących, dla mnie pół-laika, na tym samym przeciętnym poziomie. Ale, tak się wszystko fajnie układało, że ludzie „ode mnie” zaczęli, prawie spacerkiem, zasłużenie, wygrywać; więc, już zaczęło mi się to uśmiechać, choć byłem maks zmęczony, a perspektywa noclegu nie dość, że odległa, to jeszcze nie taka różowa, jak mogłoby się myśleć. Żeby nie popaść w zbędne szczegóły, dojdźmy już prawie do finału. Ekipa Pięknej podzielona na 2 pary doszła zasłużenie, i stylowo do finału. Jednak, jest jedno niemałe ale; otóż na tym conteście ludzie tańczyli i breakdance i jakieś New style coś tam (nie znam się na tyle, a nie chcę coś ściemnić) oraz hip hop. To ostatnie było domeną „naszych” . I teraz można wyjaśnić – jest coś takiego jak taniec hip hop. To nie jest breakdance czyli jeden z „oficjalnych” elementów tej kultury. Ogólnie można taniec zaliczyć do hh , ale nikomu się nie chce. (Trywializuję, nieco ale sam nie mam kompetencji by uważać się za znawcę, więc niech będzie zrozumiałe dla każdego ;) )

I w wielkim 3-ekipowym finale mieli się battlować, dwie hip hop ekipy, i 2 b-boyów. Zapowiadało się nieźle, ale można było sądzić, że b-boye, jako bardziej efektowni zmiotą „tancerzyków” z parkietu. A tu, zonk. Nie dość, że wszyscy olali regulamin i dawali z siebie maks na pełnym spontanie, razem z całym, naprawdę nabitym ludźmi i energią klubem, to jeszcze wygrała jedna z hip hopowych ekip.

Teraz, gdybym był pisarzem, to poszedłbym po nową kawę, odpalił papierosa i chwilę odsapnął, by zebrać myśli na ostatni rozdział, albo nawet epilog. Ja tylko przepłukałem gardło zimną herbatą, i tak naprawdę poddałem się bez walki. Nie umiem opisać, bo opowiedzieć temu co był, albo widział jakąś relację, może by się dało, ale na piśmie, nawet cyfrowym – NIE. To było po prostu jak na klasycznych czarnych produkcjach filmowych, nieważne dokument czy fabuła, tylko w Polsce i bez lansu, pozy, tylko szczerze. Owszem, to że Ukochana, dla mnie była na równi z kumpelą z ekipy de best, na pewno utrudnia 100% obiektywność; propsy łapią wszyscy co tam byli, i czuli to tak jak ja. Nie mówię, że ja = idealnie, ale z sercem i szczeniacką zajawką. To była kultura i to kurwa wysoka. Właśnie za to tę kulturę kocham i nie przestanę.

PEACE 1LUV

B-neck

http://www.youtube.com/watch?v=PLT68mI5Pwc

poniedziałek, 21 lutego 2011

Lekki miszmasz i Gramatik

O czym tu pisać? Nie było mnie tu długo, chyba za długo, bo nie dość że przerwy w tego typu działalności dobrze nie robią, to jeszcze tyle się nazbierało pod ciemieniem do opisania, że aż się odechciewa. Lenistwo jest mi aż nadto bliskie, ale czasu wolnego też sporo, więc można próbować.
Czynników niosących w górę, które miały miejsce od ostatniego wpisu – multum. Większość rzecz jasna wiąże się z współtwórczynią Dobrego Flow, i tu nie ma co się rozpisywać. To jest po prostu piękno absolutne niczym „A love supreme” Coltrane’a. Poezja w najwyższej formie i basta.
Ale jest też kilka opcji, niezwiązanych bezpośrednio z Tą Panią. Cały czas jest genialna muzyka, która za każdym razem potrafi mnie zaskoczyć. Z pozycji bardziej znanych, mistrzowie młodszej daty z NYC – Pharoahe Monch, Talib Kweli czy Mos Def. Poza tym odkrywam na nowo mistrzów abstract hip hopu – Cut Chemist (tu należy koniecznie wymienić set Sound Of The Police), Shadow, RJD2 – wszystko znane ksywki, ale cały czas świeżutkie. W Polsce smaka robią mi zapowiedzi – Łona, Mes, Ostry. Płyta tego ostatniego w duecie z Emadem, o dziwo się nie znudziła, i wraca często do playlisty. Ostatnie dokonania O.S.T.R.’a nie wskazywały na to.
Jednak tym, nad czym chciałbym poświęcić nieco więcej liter w Wordzie, jest projekt, który usłyszałem na jednej domówce, i teraz gdzie mogę to propsuję. Gramatik (nie mylić z polskim Grammatikiem) czyli projekt słoweńskiego Dj’a i producenta w jednej osobie. Nazwa geograficzna, jak na taką muzykę wydaje się co najmniej egzotyczna, ale… Ale to jest po prostu przemistrzowskie. 2 beattape’y, i parę pojedynczych remixów, jakie miałem okazję sprawdzić, to orgia dla ucha. Oparte na hiphopie, ale wykraczające daleko poza schemat, instrumentale, które są pełnowartościowymi utworami, naładowane funkiem, soulem i nie tylko, niszczą system. Raz może to być klasyczny boom-bapowy banger, ale zdarzają się kawałki oparte na samplach z muzyki klasycznej, pojawiają się żywe instrumenty – coś pięknego. Jak już pisałem, czasami Gramatik odpływa poza hip hop, by wpłynąć na downtempo, nu-jazz, czy inne mądre nazwy, które i tak nie oddają pełni.
Jako kawałek, na zachętę dam link do numeru „Just Jammin” z beattape’u „Street Bangerz vol.2”. Nie jest to najbardziej reprezentatywny track, ale warto go sprawdzić bo to po prostu prawdziwa Sztuka.

http://www.youtube.com/watch?v=Lxdog1B1H-Y

czwartek, 30 grudnia 2010

Pisanina i Master Ment

Potrzeba pisania tak duża, że wystarczy Ci to, że piszesz; że, albo szumi komputer i terkoczą klawisze, albo wersja oldschool, skrzypiące pióro i zeszyt. To niesamowite, że właściwie nic nie wnosząc, żadnej treści, pisząc tak jak teraz o pisaniu, czuję taki fun...
Ale czy rzeczywiście tak do końca żadna treść? Przecież pisząc, utrwalając to co chcę napisać tworzę pomnik trwalszy niż ze spiżu. Kpię sobie nieco, to jasne, ale sam temat pisania taki nicnieliczący się nie jest. Nieważne to, że piszę sobie na blogu, czytanym chyba przez 2(ze mną) osoby. Nieważne, że jest to "pisarstwo" chyba jednak nienajwayższych lotów. Ale kurwa, czuć się mogę jak Hłasko. Czytam jego biografię, i naglę doznaję natchnienia, weny cudownej - ja też tak muszę. Tematu brak, warsztatu raczej też, zapał starczy na niedługo - ale piszę! Nie mam na tyle bezczelności, a moja autoironia może być nie wystarczająco czytelna, by nazwać się pisarzem - ale piszę!
Fajne to jest, gdy bez większego trudu (więc i bez sukcesu) można tak pisać i właśnie się poczuć. To jest po prostu snobizm i poza na artystę, ale zawsze można się lepiej (inaczej czasami) postrzegać.
Druga sprawa, że przynajmniej w moim wypadku, tego typu wypociny dobrze robią na mózg. Wypluję z siebie kilkaset wyrazów i się robi i czyściej i jaśniej na umyśle...

*****************

Dobra wystarczy tego ględzenia na dziś , czas na coś bardziej konstruktywnego.
Otóż dziś mogę polecić kogoś, kto zagroził bardzo mocno pozycji najlepszego dla mnie rap producenta pl - Emade. Brzmi mi to być może mało imponująco, ale młodszy z braci Waglewskich jest królem, i sam fakt, że ktoś się do niego zbliżył na tak niebezpiecznie bliską odległość, jest czymś dużym.
Tym kimś jest Ment, znany z duetu z Rasem, oraz tria z Rasem i Weną. Dziś w końcu sprawdziłem Rasmentalism, i po zajawce jaką miałem po płycie Rasmentalismu z Weną (chronologicznie - później wydanej), teraz mam Mentomanię. Bity tego są żywe, pełne energii oparte na funku i soulu, ale w świeży sposób. Mentos jest dowodem, że można robić to w Polsce na światowym poziomie. Duże słowa, ale jestem świadom ich mocy oraz prawdziwości. Kto nie sprawdził dwóch albumu lub całkiem świeżego singla "Delorean", a akurat czyta te słowa - wie co ma zrobić. Jako zachęta link do kawałka Rasmentalismu (btw. raperzy współpracujący z Mentem, czyli Ras i Wena nie są tłem -to też kozaki ;) ) o wszystko mówiącym tytule "Mentbit"

http://www.youtube.com/watch?v=Pp2H7bv8sWs