piątek, 15 czerwca 2012

Mroczny jazz.


Dzisiaj trochę posępniej niż zwykle. Taki jest nastrój, dni melanży przeplatają się z chujowymi zamułkami pełnymi równie chujowych rozkminek, jak nawinął Mes „dziś jestem sam, sam siedzę tu.” I na takie a nie inne okoliczności przyrody mam taki a nie inny album.
Jest to krążek jazzowej formacji Badbadnotgood. W jej skład wchodzi trzech młodych białasów - Matthew A. Tavares - Piano, Electric Piano, Chester Hansen - Acoustic Bass, Electric Bass, Alexander Sowinski - Drums, Sampler. Dodatkowo na płycie udzielili się gitarzysta i saksofonista, odpowiednio -  Leland Whitty i Luan Phung.  Na 11 kawałków, 5 z nich to autorskie kompozycji bandu. Reszta zaś… „I tu zaczynają się jaja” cytując klasykę. To covery głównie  rapowych kawałków, m.in. ekipy Odd Future i Kanyego Westa.
Tyle suchych faktów. Sam album jest genialny w swojej mrocznej, dusznej stylistyce. Chłopaki grają z wyczuciem, fajnym feelingiem, ale bardzo po swojemu. Na szczególne uznanie zasługuje bębniarz, co ciekawe z polskimi korzeniami. Gra z jednej strony bardzo free, z drugiej z dużym vibem tak potrzebnym w rapie, również w scoverowanej, jazzowej wersji.  To samo można powiedzieć o reszcie składu. Jak patrzy się na nich (polecam filmiki z sesji ) ma się wrażenie, że to nowa generacja muzyków, ulepiona z innej gliny. Są po prostu doskonali, dokładnie wiedzą co chcą zrobić, i perfekcyjnie to wykonują.  Przy tym jazz w ich wykonaniu ma power i klimat. Jest to pozycja idealna zarówno na chillout w domu jak i spacer po zmroku pustym osiedlem.
Jako próbkę ich skillsów wybrałem cover „Limit to your love” Jamesa Blake’a. To naprawdę dobry soundtrack do takich snujących się, lekko depresyjnych popołudni. Cieszcie się w nostalgii.


PS.
Przy okazji mała reklama, zapraszam na  bloga mojej ekipy GoodKats, gdzie również będę pisał, rapował, tańczył  i jeden Bóg wie co jeszcze. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz