piątek, 7 września 2012

Gdy się nudzi człowiekowi.

Na dworze dymno i porno, jak mawiał klasyk, do tego mokro i zimno jak w kieleckim, jak mawia porzekadło. Kumple wyjść nie mogą, bo jeden stoi w korku pod Bielsko-Białą (tak tak, to już ten wiek, że koledzy nie na wyjazdowych melanżach tylko w delegacji), drugiemu rodzona matka uprzykrza wieczór, a trzeci najzwyczajniej nie odbiera. A, że jestem na wiejskich przedmieściach, a jutro pobudka 6 rano, bo praca, tak więc innych opcji brak. Jestem w ciemnej dupie mówiąc krótko. I nudzi mi się śmiertelnie, bo dopiero co przeczytałem książkę, więc jeszcze nie czas na następną, telewizja zajęta, internet przeczytany; dwukrotnie. Co tu więc robić?
Nudzi się tylko głupi, zwykła mawiać śp. prababcia Janina. Była bardzo mądrą kobietą, więc miała rację. No i oczywiście nigdy się nudziła. Dlatego by dłużej nie być głupim postanowiłem, że rozruszam zwoje jakąś pisaniną. Nie, nie napiszę książki o nudzie jak Alberto Moravia, bo to było by przegięcie jak literówki w tkeście. Znów cytat z klasyka, tym razem poznańskiego.
Najlepiej, przynajmniej mi, pisze mi się pisaniu. Zarówno prozą jak i wierszem. Tylko o muzyce jest lepiej, ale to jest poza klasyfikacją. Pisanie ma coś takiego w sobie, że wielu literatów (ja za takiego się, (jeszcze?) nie uważam, żeby była jasność) cały czas dotyka tego tematu. Jeden z moich ulubionych współczesnych, mainstreamowych pisarzy - Carlos Ruiz Zafon - napisał 2 bestsellery, których fabuła opierała się na literaturze, procesie twórczym, fenomenie samej książki itd. I bardzo dobrze. Bo to temat rzeka, nawet jeśli jest to odkrycie na miarę Coelho...
Moja najukochańsza powieść "Mistrz i Małgorzata" również bada meandry literatury, nawet jeśli bardzo pośrednio zahaczając o ten akwen.
Wielu moich ulubionych mc's to stare truskule. Czyli raperzy kochający autotematykę. Bo rzeczywiście jest coś w tym jak ślęczy się kolejną godzinę nad kartką. W pokoju duszno, okno zamknięte, żeby wredne insekty nie wlatywały. Głowa boli od zapętlonego w nieskończoność bitu, który dudni w słuchawkach. Oczy bolą, po całodniowym wysiłku, doprawione gapieniem się w kartkę. Tyłek i plecy odmawiają posłuszeństwa od siedzenia na niewygodnym krześle. Jednak nie ma nic piękniejszego, gdy łaskawa Erato zstępuje na chwilę. Chociaż chwileńkę. I wtedy czujesz, że szepcze Ci do ucha. A ty jak opętany piszesz, piszesz wszystko co Ci mówi, tak szybko, że potem nie możesz rozczytać własnych hieroglifów. Ale jeśli Erato była naprawdę  hojna, jest szansa, że te hieroglify, będą bardziej wartościowe od historii faraonów. Bo kto wie, może właśnie wtedy stajesz się polskim Pharoahe Monch'em. Albo nawet kimś zupełnie nowym. Jak wiemy - o to najtrudniej. Wystarczy jednakże jedna taka noc, żeby się wciągnąć. Żeby poczuć smak ostatniego papierosa, odpalanego po udanej sesji. Żeby potem całą tą pisaninę zmienić w utwór. Ale to już zupełnie inna bajka...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz